50. Międzynarodowy Obóz Czerwonego Krzyża Langenlois 2005 - Martyna Skura
Dodane przez Hania dnia 16 sierpień 2007 18:17
To już 50-ty raz odbędzie się w te wakacje międzynarodowy obóz Czerwonego Krzyża. Na miejsce całej imprezy wybrano miasteczko Langenlois w Austrii.
Doszła do mnie ta informacja i nie do końca ode mnie wyszedł pomysł, abym zgłosiła swoją kandydaturę, 2 dni przed końcowym terminem. (Tu jeszcze raz chcę podziękować Karolinie Grzenkowicz). Poza mną z naszego województwa wpłynęły jeszcze 2 inne: wyżej wymienionej oraz Kasi Lankauf. Selekcja polegała, w pierwszym etapie, na wybraniu przez specjalną komisję grupy osób, których CV (po angielsku - trochę zajęło mi pisanie) wydało im się najciekawsze. Nie brali pod uwagę tylko doświadczenia w Czerwonym Krzyżu ale jeszcze znajomość języka angielskiego (moje FCE i wtedy niedoszły CAE dobrze wyglądały ;-)). W połowie maja była już lista osób wybranych, na której było tylko moje (z naszej trójki) nazwisko (Karolina! Trzeba było mnie nie namawiać ;-)). Parę dni później odbyłam rozmowę kwalifikacyjną po angielsku, która miała sprawdzić moją umiejętność posługiwania się językiem i wiedzę o MRCKiCP. Pytania były proste: Konwencje Genewskie (o czym są, kogo dotyczą + 2 protokoły dodatkowe), 7 zasad, części składowe MRCKiCP, założyciel, data powstania. Zajęło to 5-7 minut a spodziewałam się co najmniej 15.
Kilka dni minęło i otrzymałam wyniki. Komentarz na GG: "Ich bin am besten. Jadę do Austrii" chyba wszystko mówił ;-). Aha! Co jest jeszcze istotne to, że jadą tylko 4 osoby z Polski. Brzmi fajnie, że jestem 1 z 4 z całego kraju;-)
Wyjazd trwa od 8 do 25 lipca.
Co prawda sprawozdanie z wyjazdu Martyny do Austrii miało się ukazać po Jej powrocie, ale dzięki dobrodziejstwu Internetu mamy z Nią kontakt.
Zapraszam do lektury.
Dzień 0
Spotkanie w Zarządzie Głównym o 13. Oczywiście byłam o 9 rano, bo nie miałam innego połączenia. Dostaliśmy od groma materiałów promocyjnych PCK. Ludzie z którymi jadę: Gosia z Opola, Błażej z Bialej Podlaskiej i Marta z Katowic. Jak na razie się dogadujemy.
Dzień 1
Podróż była strasznie męcząca, trwała od 15 do 4 rano, chociaż w planach była 6 na dworcu w Wiedniu. Austriacy za to byli punktualni, bo pojawili się o 6, także musieliśmy koczować 2h w zimnie. Obstawiliśmy się flagami PCK tak żeby inni nas zobaczyli. W ten sposób poznaliśmy Bułgarów, a w sumie to Bułgarki bo tam są same dziewczyny. Pogoda była kijowa bo cały dzień padało i tak ma być przez tydzień. Za to szkoła, w której mieszkamy jest full wypas: warunki świetne, sala gimnastyczna, informatyczna, siłownia, pokoje 4 osobowe z łazienką (z prysznicem). Ja jestem z Macedonką, Austriaczką i Finką, ale wszystkie mają ok. 16-17 lat, tak jak większość tutaj, ja jestem jedna ze starszych. Jedzenie jest dobre, ale zawsze chodzę głodna;) nie dziwi mnie to jakoś, mamy śniadania kontynentalne: czyli płatki, mleko, jogurt i bułki z dżemem i miodem.
Jest 21 krajów (ok. 80 osób), ale nie ze wszystkich są po 4 osoby. Z Włoch są 3, Armenii 2, Świętej Łucji 1, Kirgistanu 3, Czech 3, Austrii 7. To miało być niby europejskie spotkanie, ale są ludzie z Japonii, USA, Brazylii, Kirgistanu, Singapuru. Jest nawet jedna grupa z Czerwonym Półksiężycem: Syria. Byliśmy jako 1-wsi więc cały dzień się nudziliśmy, mieliśmy jakieś tam prace do wykonania w stylu plakietka z imieniem, którą musimy nosić, kartka na drzwi z naszym imieniem i inne. Kadra jest bardzo sympatyczna: ludzie z Austrii, USA, Finlandii, Słowacji. Jak się nas więcej zebrało to graliśmy w kosza, siatkę i nogę. Nieoficjalne rozpoczęcie było na sali gimnastycznej, zabawy i gry integracyjne, podobne do naszych ale nie wszystkie. Wieczorem mamy pub. Wygląda to mniej więcej tak: jest muzyka, papu(najważniejsze!!), tańczymy, wczoraj alkohol (bo go tu mamy) był za darmo a później musimy płacić. Impreza była udana. Wieczorem od kadry dostaliśmy bajkę na dobranoc i dropsy;-)
Dzień 2
Pobudka o 7 rano, bosch jak ja byłam zmęczona. Przy śniadaniu siedzieliśmy z Japończykami, hmmm... było to dla mnie co najmniej dziwne jak jeden z nich zjadł kawałek masła, o tak sobie bez niczego na łyżeczce :-O co kraj to obyczaj, bo oni chyba jedzą tylko pałeczkami, nawet śniadanie. Mieliśmy oficjalne rozpoczęcie, przedstawienie zasad panujących tu itp. Później znów zabawy integracyjne. Teraz mamy 45 min przerwy wiec mam czas żeby usiąść do kompa, bo inni są zajęci załatwianiem jeszcze formalności.
Dowiedziałam się, że tu w Langenlois można być tylko raz. W tym roku jest jubileusz (50) i dlatego jesteśmy tu 3 tygodnie, a nie jak zwykle 1,5. W Austrii działa Młodzieżowy Czerwony Krzyż i oni zawsze to organizują, a teraz na 50 lat dołączył się Główny Czerwony Krzyż.
Spotkaliśmy też chłopaka, jest w Austriackim CK ale jego rodzice są Polakami i świetnie mówi po Polsku. Szczeny nam opadły jak przyszedł do mnie do pokoju po Austriaczkę (w trakcie, gdy rozmawiałam z Gosią) a on zaczął do nas po Polsku mówić!!!
Przepraszam za krótką przerwę w publikowaniu kolejnego odcinka Misja Martyna. Dostaję kilka maili dziennie, ale brakuje mi czasu żeby systematycznie umieszczać informacje.Mimo wszystko miłego czytania.
Zapomniałam napisać, że na dworcu jeszcze w Warszawie stało się coś co było dobrym znakiem, bo już gorzej być nie mogło, tzn. wywróciłam się na środku prostej drogi;-/ tzn. postawiłam krzywo nogę i poleciałam do przodu z całym moim 90 litrowym bagażem na plecach i siatkami w ręku i plecakiem z przodu, a Gosia i Błażej nawet nie mogli nic zrobić bo sami nieśli swoje bagaże, patrzyli tylko jak się wywalam:-/ jakiś obcy facet podszedł do nas czy może nam nie pomóc. Trwało to 5-7 min zanim wstałam ale kostka nie jest skręcona tylko trochę pobolewa. Tak, że jednak złapałam.
Mieliśmy w ramach "różnic kulturowych" zabawę: na sali gimnastycznej w wielkim kole rozłożone były duże kartki A2 z dużym napisem jakiegoś kraju. Podzieliliśmy się na 10 grup i chodziliśmy od kartki do kartki i pisaliśmy na nich to co wiemy o tym kraju, ale nastawiając się na kulturę, ludzi i zwyczaje, raczej nie powinniśmy pisać nic o geografii i historii. Jeśli trafiło się na kartkę ze swoim krajem po prostu nie udzielało się. Tak wiec jak przyszliśmy do Polski to dowiedziałam się np. ze Czarnobyl jest w Polsce, pijemy cały czas Polish Vodka;-), jemy bigos i jesteśmy chamscy i zarozumiali. Ale np. zdziwiło mnie że pamiętają że Skłodowska, Kopernik, Chopin byli Polakami. O Papieżu to mogliśmy się spodziewać. Przy niektórych krajach po prostu nie wiedzieliśmy, co napisać np. Kirgistan czy Święta Łucja. W sumie znam te kraje bardziej ze szkoły z geografii i historii a o ludziach nic nie wiem bo nigdy nie miałam styczności. Jutro będziemy wszyscy omawiać te plakaty, mówić co naszym zdaniem o naszym kraju jest prawdą a co nie do końca prawdą;-)
Dziś wieczorem mamy vernisagge. Będziemy prezentować działalność CK w naszym kraju i trochę mówić o Polsce, bo w trakcie Pubu nie będzie na to czasu, tylko raczej na tańce, śpiewy i potrawy. Zaopatrzyliśmy się już w kraju w te rzeczy, ale nie wiemy czy starczy dla wszystkich.
Był wernisaż. Ludzie ubrali się w narodowe tradycyjne stroje lub mundury a kadra elegancko w garnitury itp. Chodziliśmy od stacji do stacji. Każdy kraj miał 2-3 min na krótki komentarz o swoim kraju. Naprawdę wszyscy się postarali. Oczywiście zrobiłam masę zdjęć. Na początku powiedziano nam, że mamy poświęcić tablice głównie na CK a w małym stopniu na kraj, ale jak się okazało większość zrobiła odwrotnie, po za nami oczywiście. Jak przyszło do nas to powiedziałam (bo grupa stwierdziła że najlepiej się do tego nadaje) co mięliśmy do powiedzenia o kraju, stolicy, sławnych polakach itp. a później Gosia dodała że tak kochamy PCK że poświęciliśmy cały wernisaż na to. Mięliśmy najwięcej ze wszystkich balonów, flag, długopisów, układanek itp. i jako jedyne mięliśmy dużą flagę naszego CK. W miedzy czasie wymieniłyśmy się z Syrią na koszulki, bo oni maja Czerwony Półksiężyc i z Finlandią na znaczki. Kadra, jako że większość z nich jest jednak z Austrii jako swój wernisaż poczęstowali nas swoim tradycyjnym winem;-)
Mięliśmy zajęcia z różnic kulturowych, dzieliliśmy się spostrzeżeniami tutejszymi. Co nas zaskoczyło , czego nie ma u nas. Prowadzący (Erik, ten chłopak, który umie mówić po polsku, ale nie Nicky - ten ma rodziców Polaków), jako że zna Polskę, bo często tam bywa, jako wszystkie przykłady swoich spostrzeżeń podawał nasz kraj. Na początku tylko my na to zwracaliśmy uwagę, ale później jak juz chyba 8 raz powiedział coś o Polsce wszyscy zaczęli się śmiać i namawiać go żeby w końcu podał inny przykład niż Polska!;-)
Na tej stronie jest sprawozdanie kadry z obozu, na International Friendship Camp www.jugendrotkreuz.at
Każda delegacja musiała wybrać swojego reprezentanta na zebrania. U nas jestem to ja :-D z tego powodu że najlepiej mówię po ang. Tego dnia było pierwsze. Omówiliśmy najbliższe dni.
Wieczorem był pub.
Dzień 3
Rano mogliśmy sobie pospać do 8.30, cześć ludzi chyba poszła do kościoła. Powiedziano nam, że śniadanie jest na 9.30 a jak się rano okazało to było ono Do 9.30. Przyszliśmy 5min wcześniej, wiec na zjedzenie zostało nam 5 min. Skończyło się tak, że zrobiłyśmy sobie kanapki na drogę. Na sali gimnastycznej była poranna "rozgrzewka"/ integracja. Kolejne fajne gry i zabawy.
Dziś było juz najbardziej oficjalne otwarcie obozu, tzn. poszliśmy do miasta do centrum kultury Langenlois i tam byli wszyscy delegaci z urzędu miasta, burmistrz, sekretarz generalny Młodzieżowego CK. Jeden z tych ludzi był cały obwieszony odznakami CK. My ubrani byliśmy tak jak na wernisażu. Ale dziewczyny z Singapuru już nie założyły tradycyjnych strojów, ale ich mundury CK. WOW!! Robiło wrażenie. To jest jak służba mundurowa. Maja białe uniformy, dziewczyny spódniczka faceci spodnie, i białe marynarki z pagonami na ramionach!! Jedna z nich jest już 12 lat w CK i ma odznaczenia oficerskie!! Wyglądała oszałamiająco. Gregor z kadry ubrał tyrolskie spodenki i skarpety:-) Gdy nas przedstawiała Anette (szefowa obozu) każdy kraj w swoim języku musiał się przywitać, przy czym można było dać prezent burmistrzowi. Część dała, my niestety nie, bo mamy tego już trochę mało a chcemy to dać sekretarzowi Austriackiego Młodzieżowego CK na festiwalu narodów pod koniec obozu. My na 3 ...4 ... powiedzieliśmy" witamy, jesteśmy z Polski". Było przemówienie a później, jako ze Langenlois słynie z wyrobu wina - degustacja tutejszych trunków;-)
Japończycy zrobili nam krótki pokaz origami i wszyscy VIPowie dostali jakąś papierową zabawkę, a delegacja Polski dostała słowiki i znaczki Japońskiego CK:-) Odwdzięczyliśmy się im tym samym.
Na 12 wróciliśmy na lunch. O 14.30 mamy inside out tzn. będziemy mówić o naszych plakatach wczorajszych, ta zabawa gdy grupami chodziliśmy i pisaliśmy co wiemy o danym kraju. Mamy to dziś skomentować w stylu, co jest prawdą a z czym się nie zgadzamy. Później ludzie z Kirgistanu jadą do ambasady, bo w ich kraju są dzisiaj wybory prezydenckie. A dziewczyna z Singapuru jedzie na lotnisko, bo coś nie zgadza się z jej bagażem, nie wiem do końca, o co chodzi.
Ma przyjść jeszcze dzisiaj starszy człowiek opowiadać nam o Mauthausen (lub jakoś się to tam pisze) tutejszy obóz koncentracyjny. Człowiek ma ponad 90 lat i przeżył 6 obozów koncentracyjnych!!! To wszystko, dlatego że jutro tam pojedziemy.
Teraz leje, w sumie to jest tu cały czas tak samo, czyli pochmurnie:-(
Rozdzieliliśmy się na grupy na festiwal narodów. Są 4: teatralna, muzyczna, taneczna i medialna. Ja jestem w tej 4tej, chociaż nie bardzo wiem, co tu robię, bo o komputerach nie mam pojęcia, ale powiedzieli że potrzebują utalentowanych i twórczych osób, wiec co mi pozostało;-) będę się raczej zajmować zdjęciami, plakatami itp.
Jesteśmy po "różnicach kulturowych". W naszym przypadku wyglądało to tak: zgodziliśmy się że Oświęcim jest w Polsce i że byliśmy 1wszym krajem który zaatakował Hitler, wymienili sławnych Polaków np Skłodowska, Kopernik, Chopin więc z tym się też zgodziliśmy, częściowo potwierdziliśmy że jemy bigos i pijemy wódkę, ale nie cały czas jak oni myśleli tylko okazjonalnie;-) a całkowicie zaprzeczyliśmy że Czarnobyl jest w Polsce i że jesteśmy chamscy i niemili. O innych krajach wiemy też, że np.
• w Singapurze nie można żuć gum
• Francuzi nie uważają się za aroganckich i zarozumiałych
• w Świętej Łucji nie jedzą tylko bananów i jest mały procent białych ludzi a nie tylko czarni (Katy jest murzynką)
• w Japonii ludzie nie wyglądają tak samo i nie jedzą szczurów psów i kotów;-)
i paru innych ale te najbardziej utkwiły mi w pamięci
Mięliśmy przy tym świetną zabawę:-)
Teraz skończyło się spotkanie z tym człowiekiem po obozach koncentracyjnych. Dla części ludzi było to naprawdę niezwykłe i przerażające, ale myśmy nie odnieśli aż takiego wrażenia, przypominało to kolejne sprawozdanie człowieka po obozie. W tym roku gdy jest 60lecie wyzwolenia Oświęcimia i gdy cały czas się o tym mówi pisze i jest to w TV nie jest to już dla nas aż tak dziwne, no i my w odróżnieniu od wielu krajów w szkole mamy o tym dużo, ja np cały semestr polskiego miałam poświęcony literaturze wojennej i na historii z reszta tez dużo tego było. Nie chce zrobić wrażenia nieczułej ale jakoś tak wyszło. Mimo to jednak zadziwiające jest to ze jednak przetrwał tyle obozów, czasem był od włos od śmierci, cudem ominęły go eksperymenty na ludziach w szpitalach obozowych. Napisał książkę o swoich przeżyciach i pokazał nam opakowanie po zapałkach oprawione w ludzka skórę!! Z jednej strony była normalna a z drugiej z tatuażem! Powiedział ze wtedy specjalnie dla ozdób zabijano ludzi z tatuażami!! To było szokujące!!
Teraz mamy pub, ale jakiś spokojny.
Wieczór spędziliśmy w ten sposób, ponieważ jutro jedziemy do Mauthausen (jeden z obozów, w którym on był).
Dzień 4
Droga do Mauthausen była trochę długa i męcząca. Przewodnik miał problemy z wytłumaczeniem paru rzeczy i musieliśmy mu pomóc. Obóz jest o wiele mniejszy niż nasze w Polsce. Były 2 tablice pamiątkowe po polsku poświęcone Polakom, którzy tam zginęli. Później byliśmy w jakimś małym miasteczku. Było bardzo malownicze, ale zaczęło padać i nici ze zwiedzania.
Cały czas pisze do mojego sekretnego wylosowanego przyjaciela. Ta zabawa jest znana w Polsce. Mam 2: Shadi z kadry i jedna Finkę z Gosi pokoju. Jak na razie nie wiedzą kim jestem ale ja już wiem kto ma mnie;-)
Pogoda niestety popsuła nam nasze plany pójścia do winiarni na degustacje wina:-/ ale jak tylko będzie ładniej od razu tam pójdziemy;-) W zamian za to mamy dziś turniej kosza i nogi albo oglądanie filmu o Mauthausen. Ponieważ jutro mamy swój narodowy dzień razem z Armenią i Danią będziemy się przygotowywać na warsztaty z ludźmi. Armenia i Dania chcą gotować, my będziemy uczyć poloneza i coś jeszcze tam trzeba będzie wymyślić. Jeszcze nie wiemy co. Na pewno nic nie będziemy gotować, bo ani nie wiemy co ani nie bardzo umiemy a po za tym ma to zając w miarę jak najmniej czasu.
Dzień 5
Dziś jest nasz narodowy dzień, dzielimy go razem z Armenią i Dania. Polega to na tym, ze w wyznaczonym czasie organizujemy im gry, śpiewy, tańce lub gotowanie tradycyjne dla naszego kraju. Rano Dania ma rozgrzewkę, przy każdym posiłku każdy z krajów życzy smacznego w ich języku, wieczorem są warsztaty na których ludzie mogą się nauczyć wyżej wymienionych rzeczy. My przygotowaliśmy naukę poloneza (wczoraj ćwiczyłyśmy go na sali gim w trakcie wolnego czasu, jacyś ludzi tam grali a myśmy chodziły w kółku, po całej sali, przez ich Kolo, w którym grali. Najpierw to ich dziwiło, pytali co się stało, a co nam chodzi, ale po 5 min domyślili się ze mamy następnego dnia nasz dzień;-), Dania języka i zakąsek a Armenia tańca narodowego. W trakcie pubu mamy to przedstawić, chcemy pokazać im jeszcze iskierkę;-)
W końcu jest ładna pogoda, słoneczko świeci i nie pada:-) mamy nadziej ze tak się utrzyma.
Jeden z moich sekretnych przyjaciół się do mnie nie odzywa:-( a jeśli chodzi o tego drugiego to juz się w sumie domyśliłam kto to jest.
Dowiedziałam się ze na 99% na koniec obozu dostaniemy koszulki Austriackiego Młodzieżowego Czerwonego Krzyża;-)
Jestem już po zajęciach programowych. Jestem zachwycona! Najpierw puścili nam intro. Taaak straaaasznie mi się podobało!!!! Musze je sobie ściągnąć ze strony lub wziąć od kadry. Zajęcia były świetne. Inne niż w Polsce. W sumie u nas nie poświęca się na to zbyt dużo czasu a jeśli to nie aż tak dokładnie. Marcel je prowadził, było to raczej jak rozmowa, wszyscy się udzielali, a najbardziej Niky. Dużo nowych i ciekawych rzeczy się dowiedziałam. Na przykład o nowym znaku. Kolejna fajna rzecz, a raczej ciekawostka, ze jedna z osób zaginionych w 1 wojnie światowej był Hitler i został on odnaleziony przez Czerwony Krzyż. A z zabawniejszych rzecz stwierdzenie, ze w MFCKiCP nie ma problemów, są tylko wyzwania;-) Omawialiśmy tez 7 zasad. Żeby je bardziej zrozumieć podzieliliśmy się na grupy i każda musiałam przygotować jedna z zasad, dowolna, jako skecz. Moja wybrała niezależność. Nawet zrobiłam krotki filmik, mam nadzieje ze coś z tego będzie. Generalnie bardzo dobrze wszystkim poszło i kadra żałowała ze nie mogła tego nagrać. Po obiedzie mamy dalsza część programu. Mam nadzieje, ze będzie równie ciekawy jak ten poranny. Przed nami jeszcze sporo pracy i zajęć.
Warsztaty z ludźmi trwały 1 h i byliśmy pod wrażeniem, ze tak szybko się tego nauczyli:-)
Po warsztatach zaczął się pub. Najpierw była nasz kolej. Wszyscy zebrali się w sali gim. Tancerze ustawili się w kolumnie a reszta usiadła na ławkach lub na ziemi pod ściana. Muzyka była z "Pana Tadeusza", wiec jak puściliśmy ja głośno, zrobiło to piorunujące wrażenie na reszcie! Zatańczyliśmy uproszczony układ (bez młynków, wężyka itp., tylko chodzenie i mostki). Jeden z chłopaków nagrał to na kamerze i obiecał ze mi przyśle poczta:-)
Później był armeński taniec na dworze, ale zrobił na nas wrażenie bardziej bałaganu niż tańca, każdy sobie. Nauka języka była całkiem fajna. Cały wieczór wszyscy się bawili. Muzykę przerywaliśmy grami i zabawami. Najbardziej podobała się ludziom gra "kiss, kiss, miau" (jedna osoba siada na krześle w środku kola, druga staje obok niej i zasłania jej oczy, pokazuje palcem na jakąś osobę na obwodzie kola, jeśli siedząca osoba chce ja wybrać mówi kiss, jeśli nie to miau, osoba wybrana siada na 2gim krześle stojącym plecami do drugiego, tak ze obydwoje odwróceni są od siebie, i na 3...4... maja obrócić głowy w druga stronę, jeśli spojrzą się w ta sama- dają sobie buziaka, jeśli nie osoba wybierając lekko uderza 2ga w twarz). Podobało się to szczególnie chłopakom. Na koniec zatańczyliśmy kaczuszki i pokazaliśmy iskierkę. Ludzie byli pod wielki wrażeniem! Każdy chciał coś powiedzieć. Angielskie przetłumaczenie nie rymowało się tak jak polskie ale się staraliśmy:-) Po całym dniu padałam z nóg.
Dzień 6 - Dzień Austrii, Świętej Lucji, Japonii.
Cale przedpołudnie trwały przygotowania do "Egg Flying Machine". Najpierw musieliśmy w grupach zaprojektować i zbudować latającą maszynę, która w trakcie lotu i upadanie nie spowodowałaby rozbicia się jajka-pilota, które siedzi w niej. Lot miał się odbyć 2 razy, za każdym razem inny pilot. Mieliśmy do dyspozycji: słomki plastikowe do picia, kawałek taśmy klejącej, talerzyk papierowy, 2 tekturki po papierze toaletowym, kartki papiery i sznurek. Stworzyliśmy całkiem fajna machinę:-) Następnie musieliśmy przygotować prezentacje i przemówienie przed lotem.
Na podwórku kadra zrobiła miejsce konkursu: ustawili stół ja jury, głośniki, sprzęt grający. Tatti i Cristina pełniły role prowadzących, Clair, Marcel i Kathy byli jury. Nagle, gdy juz wszyscy stali i byli gotowi, wjechały służby medyczne, przy przerażającym dźwięku syren, w wykonaniu Erica i Anette: ubrani w mundury Czerwonego Krzyża, Anette pchała wózek, na którym siedział Eric. Zaraz za nimi jechała straż pożarna: Gregor i Paul, ubrani w płaszcze przeciw deszczowe, z papierowymi toporkami, szlauchem i wiadrami wjechali na wózku. Gdy to wszyscy zobaczyli pokładali się ze śmiechu! Przedwczesna śmierć (rozbicie się) jednego z pilotów uczciliśmy minutą ciszy. Odbyły się loty. Część wyglądało jak konkursie Red Bulla, część nawet była udana. Po każdym upadku straż gasiła wyimaginowany pożar machiny a służby medyczne reanimowały i udzielały pierwszej pomocy. Relacje zdawał Claus. Nasi piloci przeżyli obaj!!!:-) Część wyleciała z maszyny zanim ta upadla na ziemie. Wszyscy byli zachwyceni!
Dzień 7
Na rozgrzewce mieliśmy przezabawna grę "wąż", nie wiem czy u nas tez cos takiego jest. Może na obozie uda się to zrobić, bo potrzeba do tego dużo ludzi.
Mieliśmy dziś znów "Red Cross and Red Creasent Spirit III". Omawialiśmy działalność młodzieży i Strategie 2010. Rozmawialiśmy o problemach, jakie ma młodzież w swoich, krajowych, organizacjach. W grupach mieliśmy za zadanie omówić pozycje młodzieży w Czerwonym Krzyżu, dlaczego jesteśmy tak istotna częścią tej organizacji i co nas odróżnia od osób dorosłych pracujących w tym. Było ciekawie, ale nie aż tak jak ostatnio. Dowiedziałam się również, ze spora cześć ludz,i którzy są teraz na dość wysokich lub wysokich stanowiskach w Czerwonym Krzyżu, była na tym obozie parę, parenaście lub parędziesiąt lat temu.
I jeszcze ciekawe powiedzenia z zajęć to m. in.
"Czerwony Krzyż jest jak wielki statek, który obraca się wolno i tonie szybko...".
I przesalanie Strategii 2010:
"To improve lives of vunereable people by mobilizing the power of humanity" (po Polsku mniej więcej: Poprawić życie potrzebujących ludzi przez mobilizacje potęgi humanitaryzmu).
Pogoda jest trochę w kratkę, bo raz pada a innym razem świeci Słońce. Mamy nadzieje, ze tak się utrzyma przynajmniej dzisiaj, bo wieczorem idziemy na najwyższe wzgórze w tej okolicy, gdzie stoi wieża widokowa, z której widać cala panoramę Langrnlois.
Nie poszliśmy w końcu na ten spacer, bo po burzy wszystko było mokre i nie chcieli ryzykować, zbyt częstych wizyt w szpitalach. W zamian za to zorganizowali nam warsztaty. Mogliśmy wybrać jedna z pięciu gryp. Z Gosia poszłyśmy na naukę robienia pozoracji. Tych metod nie znałam, ale są równie skuteczne jak nasze:-)
Później był pub zorganizowany przez kadrę! Jeden z lepszych jak na razie Dużo gier np. Mur/pociąg miłości i pomnik miłości. O nim napisałam nawet artykuł do naszej obozowej "gazetki" możecie sobie poczytać.
Tylko zabawa, czy więcej?
14 lipca na podwórku naszego internatu miał miejsce pub zorganizowany przez kadrę. Całość zaczęła się bardzo ciekawie, ale czy dalsza zabawa potoczyła się zgodnie z zakazem damsko- męskich kontaktów?
10 ochotników wybranych z tłumu, zostało zaprowadzonych do kuchni kadry. Tam żyli w nieświadomości przez 15 minut. Co jakiś czas jedna osoba z prowadzących zabierała jednego z nich z powrotem na podwórko. Na zmianę dziewczynę i chłopaka. Byłam jednym z ochotnikowi. Kiedy Claire przyszła po mnie i zaprowadziła na plac doznałam szoku. Zastałam tam moja koleżankę z delegacji z Satoshim w nie dwuznacznej pozycji. Wszyscy na około śmiali się i klaskali. Paul powiedział mi jakie jest moje zadanie jako jednego z ochotników w grze “pomnik miłości”. Po wytężeniu mojego umysłu ułożyłam te dwójkę w innej pozycji. I gdy powiedzieli mi, ze teraz musze zmienić się z Gosia miejscami, chciałam się zapaść pod ziemie. No, ale cóż gra jest gra, to tylko zabawa, prawda? Po mnie przyszły jeszcze 4 osoby. Ostatni wszedł Andrew I zastał Jacka i Daniele w mniej perwersyjnej pozycji niż ja Gosie i Satosheigo. Myślałam ze nie można wpaść na pomysł bardziej oryginalnej pozycja, ale on mnie zaskoczył. Z reszta cala resztę tez. Jego pozycja była rzeczywiście…. Wow wow! I poczuł się chyba tak samo jak ja, gdy obwieszczono mi ze ma się zamienić z jednym z uczestników tej zabawy. Tylko ze Andrew był w gorszej sytuacji niż ja….. on musiał zastąpić dziewczynę i pozować z chłopakiem! Każda z pozycji była witana nie tylko śmiechem publiczności, ale tez uczestników zabawy.
Jako uczestnik tej zabawy mogę szczerze przyznać, ze miedzy uczestnikami nie doszło do niczego co byłoby wbrew zasadom obowiązującym na tym obozie. Poza tym wszyscy dobrze sie bawili. A kadra nie była winna niczemu po za dostarczeniem nam niepohamowanego śmiechu.
Nie jest to może dobrze napisany artykuł, ale mniej więcej opisuje o co chodziło. Niestety zdjęć z tej zabawy nie ma na stronie, chyba wiadomo dlaczego...;-)
Czas strasznie szybko minął.
Dzień 8
Jak zwykle kadra chodziła po pokojach. Po tym jak weszli do nas, stwierdzili ze na tym obozie powstał nowy język:" yyyyy.....,eeeee.....leeeee....." itp bo zawsze jak nas budzą to wydajemy z siebie takie dźwięki;-)
Znów były zajęcia w grupach (medialna, teatralna, aktorska i taneczna). W końcu po ponad 2 dniach pracy nad projektem skończyliśmy go. Tzn. Mieliśmy zrobić plakat. Zrobiłam wstępny projekt pracy, Shadi go zaakceptował, z Natali z Bulgarii robiłyśmy zdjęcia do tego. Jednak ich obróbka w photoshopie zajęłaby godziny. Miało to wyglądać mniej więcej tak:
Kwiatek z 21 płatkami (tyle jest ty delegacji), a w środku flaga CK i CP. Każdy płatek miał być w kolorach flag delegacji. Jeden płatek robiliśmy przez 1 h i z powodu braku czasu, zrezygnowaliśmy z tego:-( później były jeszcze inne poprawki, ale w końcu dzisiaj zrobiliśmy to tak: na każdym płatku jest nazwa kraju. Nie wiem jeszcze do końca jak, co to zastosujemy, ale na pewno to gdzieś będzie.
No i później napisałam ten artykulik. Dłuższego nie pozwoliliby umieścić.
O 13.30 zaczęliśmy Red Cross Spirit 4 "Tell our story). Podzielili nas na grupy i w nich mieliśmy zrobić plakat w skrócie, kto z nas co robi w swoim kraju i regionie. Napisałam tylko krótko, w skrócie. Większość ludzi tu zna się dobrze na pierwszej pomocy. Chyba tylko 5 osób z 65 nie wie nic na ten temat (w tym Marta). Z Kirgistanu jest 2 chłopaków, którzy pracują na stale w Czerwonym Półksiężycu, są oficerami. Z Singapuru z reszta tez. Cześć ludzi np. cala Chorwacja, jest w CK od niecałego roku, a z Brazylii od paru miesięcy. Hmmmm.... u nas były inne wymogi... No i o nas ludzie są z całego kraju, a z Chorwacji tylko z jednego miasta. Miało to za zadanie pokazać nam jak wiele różnych rzeczy dzieje się w różnych krajach. Ale w sumie robimy wszyscy to samo tylko w inny sposoby. W każdym kraju są inne wymogi na ratownika, instruktora, pracownika CK itp.
Dzień 9
Cały dzień spędziliśmy w Wiedniu. Dostaliśmy bilety całodzienne i 7 euro na lunch po czym mieliśmy zająć się sobą sami. Grupa 12 osobowa (4 z Singapuru, 2 z Austrii, 2 z Finlandii, 3 z Polski 1 z Czech) poszliśmy najpierw do stacji pogotowie CK odebrac przesyłkę dla Nikiego (koszulki, smycze itp). Cały dzień spędziliśmy na zakupach. Wszyscy cos kupili. Zwłaszcza ludzie z Singapuru, bo to była ich pierwsza wizyta w Europie. Ceny sa tu mniej więcej jak u nas tylko ze u nas obok cyfr stoi zł a u nich euro.
Poszliśmy na obiad do włoskiej restauracji. Wszyscy zamówili pizze. Specjalnie dla nas ustawili tyle stołów żeby sie wszyscy zmieścili. Gdy przyniesiona nam papu wszyscy oniemieli. To było nie możliwe dla przeciętnego człowieka żeby zjeść cala pizze!!! Ja wcisnęłam w siebie tylko pół, a niektóre osoby wiedza na co mnie stać, zwłaszcza po grillu w Orlu;-)
Było strasznie gorąco, wiec wszyscy byli zmęczeni. Gdy tu przyjechaliśmy mieliśmy tylko 1h na kąpiel, spanie, przebranie sie i musieliśmy jechać na festyn strażaków. Hmmm... to wygląda mniej więcej tak ja u nas. Jakaś kapela starszych panów, piwo, starsi ludzie itp. Gdyby nie to ze sie rozpadało to wyszlibyśmy wcześniej.
No i jeszcze cos z obozowych plotek: strasznie dużo par sie tu narobiło. Co chwile widzę kogoś nowego. Bosch... no cóż integracja międzynarodowa;-)
Dzień 10
Mecz Langenlois kontra reszta świata 6:3
Nasza reprezentacje ograły chłopaczki z tutejszego klubu sportowego. Nasi ok 1.8 m wzrostu a tamci 1,3m plątali sie pod nogami. Byli zawzięci, ale nie zbyt im to wyszło. W ostatnich minutach weszły 4 dziewczyny w zastępstwie za chłopaków: Grecja, Brazylia, Chorwacja i Finlandia. Nie miały już czasu sie wykazać, a szkoda...
Później poszliśmy w końcu na ta degustacje wina. Zwiedziliśmy 300letnia winiarnie po czym mogliśmy spróbować win, które tu produkują. Langenlois produkuje najwięcej białego wina. Maja w sumie 22 tys hektarów upraw winogron!!!! Oczywiście nie obeszło sie bez uwag kadry :"Pamiętajcie, to jest wino tylko do spróbowania";-)
Dziś mamy jeszcze "bal przebierańców". Mamy dostać temat, z którym będą związane nasze stroje;-)
Tematem balu było: morze- to co na nim i pod nim. Sądziłam ze ludzie raczej nie wezmą tego na serio. Myliłam sie. Wszyscy wczuli się w role, stroje były różnorodne. My z Gosia wystąpiłyśmy jak pseudo WOPR. Tzn. koszulki PCK a krzyżem na piersi, mundurki marynarskie zrobione z bibuły, plus do tego czapeczki z czerwonym krzyżem na czole i cały sprzęt z apteczek zawieszony na pasku na biodrach:-) Wśród nas byli jeszcze: rybacy, ryby, syreny, żółwie, Kapitan, marynarze, Neptun, sprzedawcy plażowi, nurek (Błażej, wyglądał bombowo!!), Tom Hanks z Cast Away;-) i inni:-) kadra zrobiła z siebie lodź podwodna. Zeszli ze schodów na podwórko a w tle grało "Yellow Submarine" a później hymn ZSRR. Po prostu Show! Czas bardzo szybko minął. Oczywiście zrobiłam stosowna liczbę zdjęć;-)
Dzień 11
Wycieczka do muzeum wina. Hmm... dużo chodzenia, ale całkiem klimatycznie było. Oczywiście nie obeszło sie bez przygód;-) Z Gosia zabłądziłyśmy (oh, mój niezawodny zmysł orientacji;-) i przyszła po nas obsługa;-)looz, ale chyba nikt po za nami sie nie zorientował.
Graliśmy jeszcze w grę SIN monument. Coś podobnego do naszej rzeki krokodyli, ten sam cel. Kadra podzieliła nas na 4 grupy i to w nich mieliśmy rozmawiać, dojść do wspólnego wniosku. Dobrze nam poszło;-) Nie chcieli nam powiedzieć dlaczego akurat zastosowali taki podział, ale myśmy sie domyślili...
Po lunchu mieliśmy przygotowania do wycieczki do obozu dla dzieci niepełnosprawnych. Było to w formie zabawy. Podzieliliśmy sie na 6 grup, mniej wiec po 7-8 osób. Tylko 2 osoby z grupy nie miały zawiązanych oczu, reszta tak. Tych 2 było naszymi przewodnikami. Mieliśmy przejść przez parę stacji, np. jedzenie, picie, sluchanie dźwięków, dotykanie rożnych przedmiotów, masaż. Później musieliśmy wszyscy opisać swoje odczucia. Celem było uzmysłowienie nam, ze te dzieci sa całkowicie normalne i nie lubią żeby je traktować jakoś specjalnie,z przywilejami, jakby nic nie umiały same zrobić. Ludziom sie podobało. Odwiedziła nas również jedna wychowawczyni z tego obozu i opowiadała nam o tych dzieciach.
Wieczorem był pub, Dzień Narodowy Francji, Irlandii i Brazylii. Uczyliśmy sie Samby, ale jakoś nie wyszło nam to za dobrze:-/ najedliśmy sie naleśników francuskich i śpiewaliśmy irlandzkie piosenki. W trakcie zabawy zaczęło padać, wiec z podwórka musieliśmy przenieść sie do środka.
Ponieważ Singapur ma zupełnie inna kuchnie i potrawy, to gotują sobie sami później, po naszych posiłkach. Wczoraj tez załapałam sie na to gotowanie;-) mnóstwo śmiechu i ostrych potraw. Nie obeszło si bez litrów wody;-)
Dzien 12
Droga do Horn była strasznie mecząca:-/ ale udało sie. Zastaliśmy tam ok 25 dzieci i tyle samo wychowawców. Razem spędziliśmy czas na grach i zabawach. I co sie stało....? a co mogło sie stać? mi sie coś stało? zostałam zaatakowana bębenkiem przez jakieś dziecko.wow! tylko ze to naprawdę bardzo bolało, zwłaszcza ze dostałam w głowę i oko. No cóż cala ja...
Marsz pokoju. Wieczorem mieliśmy peace walk. Wyszliśmy z naszej szkoły, każdy ze świeczka i szliśmy do centrum, niedaleko boiska gdzie był mecz. Po drodze dołączali do nas miejscowi. Tam przygotowane już było miejsce na ognisko i drewno, tylko Anette musiała podpalić je swoja świeczka. Śpiewaliśmy wszystkie pokojowe piosenki : hand in hand, we are the children, imagine, heal the world. Spędziliśmy tam prawie 2h po czym wróciliśmy.
Dzien 13
Pogoda znowu w kratkę, nie wiadomo czy zajęcia zrobić na dworze czy w budynku. Mieliśmy zajęcia grupowe "Mediation". Najpierw Erik zrobił pokaz i wszystko próbował nam wytłumaczyć, rozmawialiśmy. Następnie mieliśmy w już mniejszych grupach zaprezentować spór a później rozwiązywać. Moja grupa dostała religijne. Samo przedstawienie wyszło ok, ale z rozwiązaniem już były problemy, bo w sumie nikt nie wiedział jaki powinien być koniec, bo w rzeczywistości te konflikty nadal trwają. Ale jakoś poszło:-) Tego dnia mieliśmy najwięcej do zrobienia w naszej grupie medialnej ze wszystkich innych. Cale popołudnie siedzieliśmy w sali komputerowej i kończyliśmy wszystkie projekty, artykuły, gazetkę i plakaty. Było ciężko. Nawet w trakcie warsztatów narodowych paru z nas tu siedziało aż do zamknięcia sali! Udało sie, dzięki Bogu! Wszystko skończyliśmy w terminie.
Dzien 14
Zimno i ciemno na dworze, aż sie nic nie chce. A szczególnie nie wstawać z lozka o 7 rano! 2 razy musieli nas dzisiaj budzić.
Już mam dosyć tego jedzenia, ciągle to samo na śniadanie: jogurt, musli, herbata, bułki i nutella. Tęsknie za polska kuchnia i śniadaniem, np. jajecznicą....wow to będzie chyba pierwsza rzecz jaka zjem w domu!
Mieliśmy dziś Spiryt z delegatem z Austryjackiego CK (temat:jednostki szybkiego reagowania i zapomniane konflikty). Jest delegatem tego kraju i podróżuje po całym świecie, gdy następuje sytuacja kryzysowa. Opowiadałl nam jak wygląda procedura takich dzialan i jakie miał zabawne przygody w rożnych krajach.
Przygotowywaliśmy dzisiaj również wystrój sali na Festiwal Narodów. Byłam w grupie, która przygotowywała lampiony na stół i listki na życzenia na drzewku życzeń.Trochę czasu nam to zajęło, strasznie delikatna sprawa.
Teraz mamy warsztaty. Właśnie skończyliśmy robić bajzel w kuchni z Grekami. Nauczyłam sie robić cacyki i sałatkę po grecku...hmmm.... no cóż to samo robie w domu już od ok 10 lat! My to robimy o wiele lepiej;-)
Jutro najwięcej pracy nas czeka!Wszystkie przygotowania do Festiwalu Narodów muszą się skończyć.
Wyjazd Martyny powoli zbliża sie ku końcowi ale wieści w dalszym ciągu napływają...
Wczoraj w trakcie pubu Mohamed (Syria) zrobił sobie coś z noga (przed obozem tez mu sie coś z nią stało). W sumie nie brzmi to poważnie, ale wyglądało ciężko. Nie widziałam o sie dokładnie stało, bo akurat wyszłam. Gdy wróciłam wszyscy byli na zewnątrz a kadra razem z cala delegacja Syrii siedzieli zamknięci w szkole. Ponieważ w tej części budynku są zamiast ścian okna to wszystko widzieliśmy. Przyjechało pogotowie i na noszach wynosili go podając tlen. Chadi pojechał z nimi jak tłumacz (tez jest z Syrii,a Mohamed nie był w stanie mówić po ang). Wrócili po 1,5 h. Mial tylko zabandażowana nogę. Przepisali mu leki i zalecenia nie wysilania sie. Wszystko dobrze sie skończyło. Nie tak jak warsztaty w Pruszczu Gdańskim;-)
dzien 15
Rano mieliśmy Spiryt V z Chadim "Media a wojna". Całkiem ciekawie przedstawił temat, jak to wszystko zależy od obróbki materiału pokazywanego w TV i jak przez media pomoc ofiarom tsunami w dużej mierze nie powiedzie się.
Teraz mamy ostatnie in side out. Dopracowujemy wszystkie szczegóły związane z FN, robimy zdjęcia naszej grupy, żeby je zamieścić w gazetce. Okazało sie ze musieliśmy usunąć mój artykuł o Posagu miłości:-( bo był nieodpowiedni do całokształtu:-( dobrze ze został ten o imprezie kostiumowej.
A no i była dziś u nas TV:-) Ale długo tu nie zagrzali. Zrobili wywiad z Mae (Singapur) i Louise (Dania). Dostaliśmy tez, tzn wszyscy obozowicze, jubileuszowe koszulki z logo obozu:-)
Wielki dzień! Festiwal Narodów!
Tego dnia mieliśmy jeszcze jeden Spiryt-ostatni. Bylo to coś w rodzaju testu z wiadomości, które to zdobyliśmy. Ale niektóre pytania były zabójcze, np jak sie nazywała sie farma Dunanta!daaaa..... ale poszło nam całkiem nie źle. Byłam w grupie z Sanjarem (Kirgistan) a on jest pracownikiem Czerwonego Półksiężyca tam u nich;-)
To był ostatni narodowy dzień, wiec i ostatni narodowy pub. Ale jakoś hucznie tego nie obchodziliśmy.
Dzień 16
Cały dzień to były jedne wielkie przygotowania do Festiwalu Narodów. Gotowanie, dekorowanie sali, przenoszenie plakatów o krajach (to co przygotowaliśmy na vernisagge, ooczywście trochę się zniszczyło i trzeba było poprawiać), próby narodowych prezentacji (my znowu zaprezentowaliśmy poloneza) itp.
Nawet nie wiem kiedy zleciał czas, bo gdy sie zorientowałam byliśmy juz na sali, gdzie miała sie odbyć impreza.
Przyszly vipy, miejscowi. Cała ceremonia wyszła bardzo uroczyście. Weszliśmy na sale kolejno delegacjami. Anette przedstawiała nas wszystkim po kolei. To był jeden z najbardziej wzruszających momentów tego wieczoru. Trudno mi to opisać słowami. Później były prezentacje krajów. Byliśmy jednymi z ostatnich, ale za to baaaardzo sie ludziom podobało:-) Przeplatane było to wystąpieniami grupy tanecznej i muzycznej. Na koniec była teatralna. Coś a la Robin Hood. Ostatnia scena wzruszyła cala publiczność: w momencie, gdy wieszano Robina akcja nagle zamarła, weszła grupa muzyczna i zaczęła śpiewać "Heal the World", po czym dołączyła się jeszcze medialna i taneczna. Wrażenie było niesamowite!! Później mogliśmy w końcu sprobować jedzenia, które cały dzień przygotowywały delegacje.Na naszym stole były: oscypek, chleb ze smalcem, krówki, pierniki, ogórki kiszone, grzyby marynowane i.... oczywiście Polska Wodka;-) Obozowicze szybko ja rozpracowali-stanęło 10 osób, po 2 kolejki i nie ma. Tance, śpiewy, muzyka, impreza. Po raz pierwszy wszyscy sie bawili i to jak sie bawili...;-) Atmosfera była nie do opisania! Zostałam tam do końca, jak z resztą większość. Z początku kadra stwierdziła, ze mamy wstać rano na 9 na śniadanie, a reszta ich nie obchodzi, ale o 3 kazali iść spać.
Może te słowa nie brzmią tak jak powinny, ale to trzeba przeżyć żeby zrozumieć...
Ostatni dzien na obozie
Dzień 17
Co mogę powiedzieć? Całydzień pakowanie, pakowanie, pakowanie i sprzątnie. No i w miedzy czasie wymiana gadżetami z CK. Dostałam parę prezentów od Ean z amerykańskiego CK:-) Z poczatku bałam sie ze nie zmieszczę sie w mój plecak, bo mam teraz więcej rzeczy niż, gdy tu przyjechałam. Zmieścić, sie zmieściło, ale raczej mogę zapomnieć o tym ze to udźwignę... Jutro rano wszyscy stad wyjeżdżamy, ale dopiero o 21 mamy autobus. Cały dzień spędzimy w Wiedniu,a bagaże zostawimy u Nikiego (bo mieszka blisko dworca).
Mae z Singapuru musiała wyjechać już dzisiaj, bo ukończyła studia i uroczysta ceremonia zakończenia nauki jest wcześniej. Wszyscy zebraliśmy sie na podwórko, w kółku. W tle grała muzyka "pożegnalna", wszyscy sie rozpłakali...
Również dzisiaj było ujawnienie sie sekretnych przyjaciół. Usiedliśmy w kółku i każdy po kolei miał wstać i powiedzieć kto jego zdaniem jest jego tajemniczym przyjacielem, a oni mieli wstać i dać mu jakiś mały prezent. W moim przypadku Chadi (kadra) nie wiedział, że byłam to ja, ale Marika (Finlandia) wiedziała! Domyśliła sie po cukierkach jakie zostawiam jej w skrzynce i po charakterze pisma. Ja moich nie zgadłam, wiedziałam tylko ze 1 to chłopak a 2 dziewczyna. No i mnie zaskoczyli: Michelle i Mohan obydwoje z Singapuru. Nie spodziewałam sie! Wszystkim sie bardzo podobało. Zwłaszcza jak ktoś obstawiał ze jego przyjaciółmi są 2 dziewczyny a tu nagle 2 chłopaków wychodzi;-) czy odwrotnie.
Wieczorem mamy karaoke:-)
Misja Martyna dobiegla konca...
Karaoke wyszło bardzo zabawnie. Przygotowałyśmy z delegacja mały pokaz do piosenki "You can leave your hat on";-) nie wyglądało to jak w oryginale, tylko bardziej bekowo;-) wszyscy wiwatowali i sie śmiali.
Dzień ostatni
Rano ostatnia pobudka. Ostatnie śniadanie. Ostatnie zebranie na podwórko. Ostatnie zdjęcia. Pożegnanie. Łzy. Płacz.
Wyjechaliśmy po 10 2 autobusami w zależności gdzie miesimy jechać. Nam zostało jeszcze 10h do autobusu. Czas spędziliśmy z paroma innymi delegacjami: Kirgistanem, Armenia, Syria, Hiszpania i Włochy.
Tak właśnie zakończył sie kolejny rozdział w moim życiu PCKowskim. Życzę każdemu z was, żeby mógł przeżyć to co ja w Langenlois w 2005 roku.